Za cyberatakami w Australii stoją Chiny

W lutym br. w Australii odbyły się wybory, w trakcie których doszło do cyberataku na serwery parlamentu oraz trzech największych partii politycznych. Zaszła obawa o próbę manipulacji. Jak się okazało - słusznie. Za atakiem stoją najprawdopodobniej hakerzy z Chin. Co ciekawe, informacji tej nie przekazały bezpośrednio australijskie władze, a
agencja Reutersa, która powołała się na pięciu anonimowych informatorów. Znali oni ustalenia śledztwa zawarte w raporcie australijskiej agencji ds. cyberbezpieczeństwa (Australian Signals Directorate - ASD).
Ani kancelaria premiera Scotta Morrisona ani ASD nie chcą komentować doniesień Reutersa. Wygląda też na to, że dokładne ustalenia służb wskazujące na konkretne organizacje stojące za atakiem nie zostaną ujawnione. Przyczyną jest najprawdopodobniej kwestia stosunków handlowych, jakie łączą Australię z Chinami. Rząd Morrisona obawia się, że oficjalne oskarżenie mogłoby zaszkodzić gospodarce, bo ponad jedna trzecia towarów sprzedawana jest do Państwa Środka.
Słowom agencji zaprzecza natomiast chińskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. W przesłanym Reutersowi oświadczeniu wyraziło ono niepokój o oczerniania Chin bez wyraźnych dowodów. Tamtejsze władze podkreślają, że Chiny również padają ofiarą ataków.
fot. 123RF